Wspomnienia o ks. Jarosławie Burskim
Wspomnienie o ks. Jarosławie Burskim
Łukasz Głowacki/ Archidiecezja Łódzka (11 lipca 2011r.)
Księdza Jarosława Burskiego poznałem w 1990 roku. Jako student pierwszego roku i początkujący członek Duszpasterstwa Akademickiego "Piątka" przywiozłem do swojej rodzinnej parafii Najświętszego Serca Jezusowego w Piotrkowie Trybunalskim śpiewniki "Bogu i Ojczyźnie". Zapukałem do drzwi plebanii i - czując się trochę jak dziewczynka z zapałkami - wtaszczyłem do mieszkania ks. Jarka dwie paczki naszej duszpasterskiej publikacji.
Nie wiedziałem wtedy, że pełnię rolę zdefiniowaną później jako "akwizytor". Przez chwilę czułem się wprawdzie trochę głupio, ale reakcja gospodarza szybko to poczucie zniwelowała. Zaprosił mnie do dużego pokoju, który zastawiony był sprzętem muzycznym. Chwilę porozmawialiśmy, pokazał pomysł, na który właśnie wpadł, zapytał o moje zdanie (znaliśmy się od chwili) i po kilkunastu minutach wyszedłem.
Potem wracałem jeszcze parokrotnie, bo śpiewniki dobrze się w parafii rozchodziły. Za każdym razem, gdy wchodziłem do mieszkania, byli w nim jacyś młodzi ludzie. Wtedy pasją ks. Jarka były widowiska słowno-muzyczne. I tą pasją - bardzo skutecznie - zarażał innych.
Potem poznałem ks. Jarosława znacznie lepiej, bo przez lata dane mi było pracować z nim w Radiu Emaus (później Radiu Plus). Jednak obserwacja z tego pierwszego spotkania pozostała aktualna. Ksiądz Jarek miał w sobie potrzebę dzielenia się z innymi tym, co sprawiało mu radość.
Kiedy Radio Emaus budowało swoją pozycję w Łodzi, jego pasją stało się wypromowanie rozgłośni. Nie bał się opowiadać podczas niedzielnych spotkań ze słuchaczami, jak na pewnej stacji benzynowej dwaj młodzi ludzie rozmawiali ze sobą: "Ty, słuchasz Radia Emaus, co to jest?" - "Aaa - to takie rock'n'rollowe Radio Maryja".
W Łodzi i regionie pojawiły się wtedy tablice informacyjne z naszą częstotliwością, na tylnych szybach samochodów - naklejki z charakterystyczną rybką (można je było naklejać nawet na lodówce - prawie gwarantowały jej odpowiednią na każdą chwilę zawartość ;-). To były proste, ale nowatorskie pomysły.
Kiedy był już proboszczem w Wadlewie, zauważył, że jego wielka miłość - fotografowanie - może stać się też miłością jego parafian. Nie tylko oswajał zatem od najmłodszych po najstarszych z obiektywem i wystawiał wokół kościoła setki zdjęć mieszkańców Wadlewa i okolic. Uczył też, jak korzystać z aparatu, jak bawić się jego możliwościami. Bardzo zależało mu na integracji i rozwoju społeczności parafialnej. Wspólne robienie zdjęć stało się jednym ze skutecznych narzędzi do osiągnięcia tego celu.
W Wadlewie zatrzymuje się też łódzka pielgrzymka piesza. Mimo, że trafiają do tej niedużej miejscowości dwie grupy, w tym najpotężniejsza młodzieżowa "czwórka", nigdy nie było problemu z noclegami. Tradycją było też to, że przynajmniej kilka osób dołączało do naszej pielgrzymki i wędrowało na Jasną Górę.
Mieszkańcy Wadlewa sami dobrze wiedzą, ile dla nich robił. Niejeden raz był bohaterem tekstów w gazetach, bo organizował wydarzenia, które wielu nie mieściły się w głowie. Dbał nie tylko o najmłodszych, ale i o najstarszych, dla których organizował doroczne biesiady i wyjazdy wakacyjne. Ile przynosiły mu one radości - wiedzą nie tylko ci, z którymi na te tematy rozmawiał.
Ks. Jarek pełen był pomysłów i zainteresowań. Kiedy fotografia przestała mu wystarczać, zaczął nurkować. Potem pojawiła się jazda motocyklem i quadem. Jeszcze wcześniej wyrzucił ze swojego auta tylne siedzenia, dorobił wzmocnienia i zaczął jeździć na rajdy. Żadnej jednak ze swoich pasji nie chował egoistycznie za ścianą plebanii. Wszystkimi się dzielił. Dlatego powstał parafialny klub nurkowy, jazda quadem czy kino w salce katechetycznej.
Kiedy przejeżdżałem trasą Bełchatów-Łódź (a czyniłem to dość często), zawsze - chyba tuż za miejscem, w którym jego motocykl uderzył w drzewo - wybierałem numer telefonu księdza Jarka i choć przez chwilę z nim rozmawiałem. Zawsze było o czym, bo na płocie parafialnym ciągle pojawiały się nowe plakaty. Zawsze wybiegał myślą naprzód, nigdy nie zniechęcał się trudnościami.
Wiele działań, które podejmował, wymagało nie tylko jego zaangażowania, ale też udziału innych ludzi oraz pieniędzy. Ks. Jarek wiedział, jak dotrzeć do ludzi, którzy mają - każdy na swój sposób - coś do zaoferowania. I ci ludzie chętnie do Wadlewa przyjeżdżali. Czasem nawet rezygnując z atrakcyjnych, "miejskich" atrakcji.
Obecność księdza Jarka wśród nas dla wielu była piękną przygodą, dla wielu doskonałym świadectwem, dla wielu radością. Dlatego tak trudno było uwierzyć w wiadomość o jego śmierci. Dlatego pierwszą reakcją ludzi informowanych o tym tragicznym wypadku była pełna odrzucenia cisza.
Powtarzane po wielekroć "Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą" nie będzie w tym wypadku wyświechtanym sloganem. Jestem wdzięczny Bogu, że poznałem ks. Jarka Burskiego, cieszę się ze wszystkich rzeczy, które udało się wspólnie zrobić i żałuję tych, których nie doprowadziliśmy do końca.
"Chwila mojej rozłąki nadeszła. W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, którym w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia... Pan stanął przy mnie i wzmocnił mię, żeby się przeze mnie dopełniło głoszenie Ewangelii i żeby wszystkie narody je posłyszały; wyrwany też zostałem z paszczy lwa. Wyrwie mię Pan od wszelkiego złego czynu i wybawi mię, przyjmując do swego królestwa niebieskiego; Jemu chwała na wieki wieków! Amen." [2 Tm 4]
http://www.wsd.archidiecezja.lodz.pl/new/?news_id=e2e7dd790dc425dd67c74ae077d412cc
Łukasz Głowacki - Radio Plus
|